Miejsce: BAKKAN WAHL
Termin: 20.07.2010 – 01.08.2010
Skład: Alfred, Łukasz, Jurek, Wojtek, Piotr

29

Stało się. Po raz piąty jedziemy na ryby do naszej ukochanej Norwegii, jeszcze raz do Bakkan Wahl. Tym razem w skład naszego teamu wchodzą: Alfred, Łukasz, Wojtek, Jurek i Piotr.

Na początku roku zadzwoniliśmy do właściciela domków i umówiliśmy termin. Znamy się bardzo dobrze, więc wystarczył tylko e-mail z potwierdzeniem terminu. Rozliczaliśmy się z Benem za pobyt na miejscu. W dalszej kolejności zarezerwowaliśmy prom, przygotowaliśmy sprzęt, samochód i czekaliśmy gotowi na wyjazd.

W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień. Rano wszyscy zebraliśmy się u Piotra
pod domem, gdzie zaczęliśmy pakowanie auta. Wszystko poszło bardzo sprawnie. Grażyna pomogła nam w przygotowaniu kanapek na drogę. Prom ze Świnoujścia mieliśmy o 13:00, więc spokojnie ruszyliśmy w trasę. Po drodze zjedliśmy śniadanie, odebraliśmy w Świnoujściu bilety i zatankowaliśmy samochód. Wjechaliśmy na prom. Tam odszukaliśmy swoje kabiny, zjedliśmy obiad, zrobiliśmy małe zakupy wolnocłowe i położyliśmy się na kojach, by trochę wypocząć.

19Prom płynął do wieczora. Przeprawa minęła bardzo szybko. Z Ystad mieliśmy do pokonania około 1300 km. Trasa była nam bardzo dobrze znana, kierowców pod dostatkiem, więc bez żadnego problemu, z kilkoma małymi przystankami zajechaliśmy pod nasz domek.

W drzwiach wisiały klucze, przywitaliśmy się z sąsiadami, którzy mieszkali obok i zabraliśmy się do wypakowywania bagażu. W międzyczasie Łukasz zadzwonił do Bena, żeby umówić się w porcie na odbiór łódek. Mieliśmy zarezerwowane dwie łodzie z silnikami 30KM. Po rozpakowaniu się do domku zabraliśmy sprzęt i pojechaliśmy do portu. Tam zaczęliśmy kompletować wędki, montować kołowrotki i wcześniej przygotowane zestawy. W międzyczasie przyjechał gospodarz. Przywitał się z nami serdecznie, zapytał jak minęła podróż i wiedząc o tym, że jesteśmy spragnieni wędkowania pokazał łodzie. Standardowo zapytał jeszcze, czy pamiętamy o szkierach, które trzeba ominąć wyjeżdżając z portu. Potwierdziliśmy skinieniem głowy, powiedzieliśmy mu: „Do zobaczenia później.” i zapakowaliśmy sprzęt do łodzi.

Wypłynęliśmy na mały rekonesans. Doskonale wiedzieliśmy, gdzie płynąć po tylu latach wędkowania w Bakkan, znaliśmy już chyba każdą “dziurę” . W poprzednim roku trafiliśmy na świetne czarniakowe miejsce, więc postanowiliśmy właśnie tam20 spróbować. Po kilkuminutowej drodze zajechaliśmy dokładnie w punkt, który zaznaczyliśmy sobie w gps-ie rok wcześniej. Głębokość około 200m, pilkery poszły w dół. Nawet się nie obejrzeliśmy, jak wędki zaczęły się uginać. Na pokładzie wylądowały pierwsze sztuki. Były to czarniaki w przedziale od 4-8kg. Pierwsze, później drugie, trzecie i gdyby nie rozsądek to chyba byśmy zatopili łódź. Wróciliśmy do portu. Byliśmy strasznie zmęczeni. Obowiązkiem tego dnia było jeszcze sfiletowanie złowionych sztuk. Po spakowaniu sprzętu i ryb do zamrażarki, skonani pojechaliśmy do domku. Zjedliśmy szybką kolację i poszliśmy spać.

Kolejne dni pod względem wędkarskim były podobne. Wstawaliśmy wcześnie rano, gdyż okazało się, że ryby o tym czasie biorą najlepiej. Wypływaliśmy zazwyczaj na naszą “miejscówkę”. Brania były bardzo agresywne i praktycznie każde wpuszczenie pilkera kończyło się holem ryby.Łowiliśmy na głębokościach od 150 do 200 metrów. Brania czarniaków były w toni. Pilkery, które używaliśmy miały wagę 300-400 gram. Łowiliśmy ryby w granicach 4 -9 kg. Największą rybę wyprawy złowili exequo Jurek i Łukasz – czarniaki 9,2 kg. Było dużo sztuk w granicach 7 kg. Spływaliśmy do 31portu po 3-4 godzinnej walce. Ryb zawsze było bardzo dużo. W porcie czekało na nas często kilkugodzinne filetowanie, później obiad i całe popołudnie wolne. Nie chciało nam się pływać drugi raz w morze z kilku przyczyn. Po pierwsze strasznie bolały nas ręce, po drugie nie było sensu, ponieważ zamrażarki nie nadążały zamrażać, a ryby złowione z takiej głębokości musiały być zabrane, ponieważ szanse na przeżycie miały bardzo małe. Podczas połowów kilkukrotnie spotkaliśmy się z delfinami, które przepływały obok naszych łodzi. Oprócz czarniaków łowiliśmy również makrele, które można było spotkać całymi ławicami, oprócz tego dorsze, brosmy, molwy i inne gatunki. Łukasz złowił niespotykaną rybę w tamtych wodach. Miała czerwony grzbiet i 147cm długości. Niemieccy koledzy, którzy mieszkali po sąsiedzku nazwali ją “bandfish”.

Popołudniami prawie codziennie jeździliśmy nad pobliskie jezioro, nad którym łowiliśmy pstrągi. Wybraliśmy się też kilka razy do portu na makrele oraz do fiordu na flądry. Pogoda była bardzo dobra, nie pozwoliła nam jedynie wypłynąć raz na dziewięć dni pobytu. Dzięki temu mieliśmy okazję pogadać przy małym kielichu o starych czasach i wypocząć trochę.

Wyjazd minął bardzo szybko i miejsce u Bena wspominamy zawsze bardzo miło. Na pewno kiedyś odwiedzimy go jeszcze.