MIEJSCE: BAKKAN-WAHL
Termin: 07.07.2009 – 18.07.2009
Skład: Alfred, Grażyna, Jurek, Łukasz, Paweł, Piotr

10

Nadszedł długo oczekiwany przez nas termin – lipiec 2009. Tym razem nasza ekipa ma sześcioosobowy skład: Alfred, Grażyna, Jurek, Łukasz, Piotr i Paweł. Wybieramy się jeszcze raz do naszego znajomego Norwega – Bena. Bakkan Wahl przypadło nam naprawdę do gustu, więc postanowiliśmy jeszcze raz spróbować swoich sił właśnie tam.

Wcześnie rano pakujemy sprzęt do samochodu, pijemy kawę i wyjeżdżamy. Mamy zdążyć na godzinę 13 na prom ze Świnoujścia. Stamtąd przeprawiamy się przez Bałtyk do Ystad, a stamtąd jeszcze około 1300 km na północ poprzez Szwecję i Norwegię do celu. Trasę znamy bardzo dobrze, więc bez pośpiechu, z kilkoma krótszymi, bądź dłuższymi przerwami docieramy do Bakkan Wahl. Na miejscu spotykamy uśmiechniętego gospodarza, który wita się z nami i każe rozgościć w wynajętym przez nas domku. Umawiamy się z nim na 18-tą na przejęcie łódek i rozpakowujemy się. Każdy z nas ma przydzielone zadania, więc wszystko przebiega bardzo sprawnie. Wybieramy swoje miejsca do spania i jemy obiad.

19

Po małym posiłku zabieramy sprzęt wędkarski i udajemy się do portu. Tam montujemy gotowe zestawy i oczekujemy na Bena. Po małej chwili gospodarz już jest na miejscu, pokazuje nam nasze łodzie, wyjaśnia jeszcze raz jak mamy pływać oraz przypomina o szkierach, jakie znajdują się w okolicach portu. Potwierdzamy, że pamiętamy o wszystkim. Ben doskonale wiedząc o tym, że nie myślimy o niczym innym, jak tylko o pierwszych połowach, życzy nam szczęścia i udaje się dalej do swoich obowiązków. My, po zapakowaniu wszystkich potrzebnych rzeczy na łódź – wypływamy na pierwszy rekonesans. Pogoda w tym dniu była niezbyt ciekawa, więc kręciliśmy się blisko portu, w małej zatoczce otoczonej szkierami. Wyniki były nienajlepsze, ale na kolację wystarczyło.

W kolejnych dniach wypływaliśmy w różne miejsca – obławialiśmy rejon latarni, daleko oddalone w morze okolice Melsteinen, naszą dobrze znaną „dziurę” dorszową oraz inne ciekawe miejscówki. Łowiliśmy różne gatunkowo ryby, sporo dorszy, wszystkie w górnej granicy 5 kg. Po powrocie filetowaliśmy złowione sztuki, część zespołu jechała do domku przygotowywać obiad. Bardzo często po posiłku wybieraliśmy się na pstrągi nad pobliskie jezioro.

29Któregoś dnia z kolei byliśmy w rejonach Melsteinen, gdzie na głębokości ponad 200m Alfred postanowił opuścić pilkera z boczną przywieszką, mimo braku zapisu na echosondzie, do samego dna. Podczas opadu uderzyły w niego dwa niemałe czarniaki. Nie próbowaliśmy więcej w tym miejscu, ponieważ wydawało nam się zbyt głęboko.

Następnego dnia wieczorem obławialiśmy małą górkę 7,7m głębokości schodzącą dość dużym spadem. Zapisy były niesamowite, jednak były to małe czarniaczki, które brały na wszystko. Zeszliśmy do głębokości 90 metrów, 20tam zaczęły pojawiać się większe. Było całkiem późno, więc zaczęliśmy sprzątać łódź. Po wykonaniu tej czynności postanowiliśmy się zbierać. Echosonda pokazywała 184 metry głębokości. Łukasz stwierdził, że jeszcze raz spróbuję w tym miejscu. Alfred również wpuścił pilkera do dna. Było głęboko, blachy wędrowały do dna i wędrowały, jednak w pewnym momencie, niemal równocześnie przestały spadać. Zapięliśmy obaj kabłąki i oczom nie wierząc wędki ugięły się w literę „U”. Na ten widok reszta ekipy rzuciła się do połowu. Wyciągnęliśmy czarniaki po około sześć kilo. Po chwili również u kolegów zaczęły się giąć kije. Dzień ten okazał się naprawdę wyjątkowy. Mimo, że było już późno to napłynęliśmy jeszcze kilka razy w to miejsce. Nałowiliśmy całe skrzynie czarniaków w przedziale od 4 do 8 kg. Minus taki, że po spłynięciu do portu, po sfiletowaniu ryb zastał nas ranek, jednak przygoda była niezapomniana.

Przez kilka następnych dni łowiliśmy właśnie tam. Ataki czarniaków były bardzo częste i największą rybę złowił Jurek – czarniak 10 kg. Do dnia dzisiejszego wspominamy tą wyprawę do Bakkan-Wahl, gdzie po czterech latach znaleźliśmy miejscówkę, której szukaliśmy od początku. Nigdy nie zapomnę uśmiechów na twarzy moich kolegów, oraz emocji, jakie wtedy nas spotkały.