MIEJSCE: SEILAND EXPLORE

TERMIN: 17.08.2017 – 25.08.2017

SKŁAD:  JUREK, ŁUKASZ, WALDEK, ZBYSZEK, BARTEK

INFORMACJE:

Seiland Explore 2017 – kolejny wyjazd do Norwegii na ryby. Tym razem w 5-cio osobowym składzie i kolejny raz samolotem. W poprzednim roku w Norwegii byliśmy dwa razy. Samolotem w Maribell i samochodem w Seiland Explore. Mając bagaż doświadczeń z tym związanych, byliśmy przekonani, że wybierzemy lot ;). Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że będzie to opcja z przygodami…, ale o tym za chwilę. Postanowiliśmy jeszcze raz spróbować swoich sił na znanych nam dobrze miejscówkach w Seiland Explore.

Właściciel ośrodka – Andre – to gość, który nie tylko jest bardzo miły i stara się wspierać swoich klientów w różnych sytuacjach, ale można się z nim przede wszystkim dobrze dogadać pod względem finansowym. Oferuje nam zawsze dobre ceny i super komfortowe warunki. Znajdziecie u niego domki zarówno dla 4-osobowej ekipy (wyposażone w saunę), jak również większe, na przykład dla 10-ciu wędkarzy. Ośrodek położony jest nad samym morzem, a na miejscu znajduje się dobrze wyposażony sklep (bez problemu można uzupełnić braki w sprzęcie wędkarskim, pod warunkiem oczywiście, że dacie radę przełknąć wysokie norweskie ceny).  Do odpowiednich domków przypisane są łodzie, które można wypożyczyć.

Aby wybrać się do Seiland samolotem należy wziąć pod uwagę kilka niedogodności. Po pierwsze, baza mieści się na wyspie, na którą można dotrzeć jedynie promem, który kursuje kilka razy dziennie (należy dopasować się  do rozkładu). Po drugie, najbliższe lotniska to Alta (150km) oraz Hammerfest (30km). To pierwsze jest bardziej dostępne – z Polski latają tam Norwegian oraz  SAS. Do Hammerfest jest zdecydowanie mniejszy wybór połączeń, więcej przesiadek i droższe bilety.

My wybraliśmy wersję kombinowaną. Zakupiliśmy bilety liniami SAS z Berlina do Hammerfest (przesiadki w Oslo i Tromso), a powrót z Alty do Berlina (przesiadki w Oslo i Kopenhadze). Koszt biletów wyniósł około 1700zł za osobę (bagaż rejestrowany 2x23kg na osobę plus 1 tuba wędkarska na wszystkich).  Z Hammerfest do Alty wybraliśmy szybki prom. Natomiast transport pomiędzy Hammerfest i bazą wędkarską miał być zorganizowany przez gospodarza ośrodka.

Wszystko było dopracowane co do minuty…niestety. Szyki popsuł nam ostatni lot (Tromso-Hammerfest). Ze względu na złe warunki atmosferyczne nasz samolot musiał lądować na lotnisku zapasowym (Lakselv – około 150km od lotniska docelowego).  Po wylądowaniu otrzymaliśmy kupony do wydania w sklepie na lotnisku (250NOK) i czekaliśmy na podstawienie autobusu, który miał dostarczyć nas na miejsce. Niestety do Hammerfest dotarliśmy po północy, co uniemożliwiło nam dotarcie na wyspę. Obsługa lotniska oznajmiła nam dość niegrzecznie, że nie możemy zostać do rana, ponieważ jest zamykane. A ponieważ dotarliśmy na miejsce nie przysługiwał nam darmowy nocleg w hotelu. Jednak po kilku telefonach na infolinię i rozmowach z obsługą lotniska otrzymaliśmy vouchery na nocleg w całkiem niezłym hotelu w centrum.

Następnego dnia rano właściciel ośrodka – Andre zorganizował transport i w końcu udało nam się dotrzeć do bazy wędkarskiej. Tam czekał na nas 8-osobowy domek położony nad brzegiem fiordu. Do dyspozycji mieliśmy komfortową łódź z kabiną oraz silnikiem diesla o mocy 115KM.

W północnej Norwegii, w zależności od pory roku można łowić różne gatunki ryb. Koniec sierpnia to dobry okres na nastawienie się na halibuta. Rejony Seiland słyną z dużej ilości tego gatunku. My złowiliśmy dwa (15kg oraz 7kg). Nie mieliśmy zbyt dużego szczęścia, a może za mało próbowaliśmy lub nasze umiejętności były niewystarczające. Za to nasi sąsiedzi – Finowie – nastawili się szczególnie na nie. Efekty były zdumiewające – przez cały tydzień złowili około 40 sztuk, a największy okaz miał ponad 60kg. Oni byli profesjonalistami – przynajmniej dwa razy do roku odwiedzają Seiland w poszukiwaniu halibutów. Łowili głównie na trolling, wykorzystując do tego specjalne windy oraz duże woblery. Byli wyposażeni również w „specjalne” przynęty do ciężkiego spinningu – główki jig uzbrojone w śledzia (zestawy przygotowywali wcześniej w domu, uzbrajali główkę śledziem a następnie mrozili całość). Podczas łowienia śledź się powoli rozmrażał emitując przy tym zapach ryby.  

Na wyspie Seiland spędziliśmy tydzień. Dzięki dobrej pogodzie łowiliśmy codziennie. Poza wspomnianymi wcześniej halibutami wyciągaliśmy przeważnie średniej wielkości dorsze (7-8kg). Szczególnie zadowoleni byliśmy z komfortowego domku oraz łodzi z silnikiem diesla, która okazała się strzałem w dziesiątkę. Podczas naszego 8-dniowego pobytu (przy dużej ilości pływania) spaliła jedynie 170 litrów paliwa. Wydawać by się mogło, że to nie mało, ale dla porównania, pływając podobnymi łodziami z silnikami benzynowymi było to przeważnie około 300L na 7,8-dniowy wyjazd. Zaletą był również zabudowany silnik, dzięki temu nasze plecionki na rufie nie zahaczały się. Do tego było naprawdę dużo miejsca dla naszej 5-osobowej załogi.

Nasz powrót do domu również okazał się pełen przygód i nerwów. Jak wspomniałem wcześniej do dotarcia na lotnisko Alta wykorzystaliśmy szybki prom (polecam).  Statek o numerze linii 330 odpływa dwa razy dziennie z portu w Hammerfest i pokonuje trasę w niecałe dwie godziny (mniej więcej tyle co samochód). Kosztował niecałe 300NOK i był dobrą alternatywą bardzo drogiego transferu do Alty. Jego połączenia są skorelowane z głównymi odlotami do Oslo. Z przystani w Alta na lotnisko kursuje bezpłatny autobus, który jest podstawiany zaraz po dopłynięciu promu.

Na lotnisku poinformowano nas, że lot, którym mieliśmy wracać do domu jest odwołany. Zmuszono nas do odbioru bagażu i udania się taksówką do hotelu. Była to dla nas nerwowa sytuacja, ponieważ mimo dużej ilości bagażu, mieliśmy ze sobą również termosy z zamrożonymi rybami, które przecież nie mogły czekać. Dzięki uprzejmości obsługi hotelu udało się nam pozostawić je w mroźni. Cała sytuacja oraz poszukiwanie alternatywnej drogi do domu kosztowało nas wiele nerwów. Ostatecznie linie SAS zaproponowały nam alternatywne rozwiązanie i po spędzeniu nocy w hotelu, wróciliśmy do naszego punktu docelowego – Berlina.  

Podsumowując, był to jeden z częściej wspominanych przez nas wyjazdów, może nie przez okazy, które udało się nam złowić, a przez przygody z dotarciem na miejsce i powrotem do domu. Dostaliśmy dobrą lekcję na przyszłość. Dzięki temu zdobyliśmy cenne doświadczenie.